Grafika komputerowa, abstrakcja, fotografia artystyczna,fotomontaż, malarstwo… Nie mogłem długo podjąć decyzji o czym ma być ten wpis, a postanowiłem jakiś czas temu tego foto-bloga prowadzić. Okazuje się, że taka zabawa w redaktora, to zadanie już niełatwe. Nie umiem pisać o czterech literach panny Marianny. Jak już napiszę co u mnie w pracy i w pasji słychać, co tam pokleiłem, albo że ktoś o tym napisał słów parę, to i u mnie wychodzi dosłownie słów parę, chodzę potem poirytowany. Czasy świetności i lekkości języka są już za mną, zdecydowanie. Przecież moje internetowe morskie dziecko, które oddałem do adopcji, doczekało się dekadę temu kilku milionów odsłon. A tekstu tam było! Jak w encyklopedii maczkiem naskrobanej. Kłaniam się Pani Profesor języka ojczystego z dawnego liceum, kłaniam się wykładowcom uniwersyteckim również.Dziękuję za koszmar łaciny. Dziękuję przy okazji za te naciągane piątki. Dawne dzieje, który to rok matury był? 1996? Wracając do meritum, zastanawiałem się nad tematem w końcu ciekawym dla kogoś, kogo jakimś boskim zrządzeniem losu algorytm Google przypadkiem doprowadzi do mojej surrealistycznej strony.Wybrałem temat dla mnie bliski. Osobę, której twórczość jest niezwykle istotna.
Wszystkie te dziedziny, wspomniane przeze mnie w pierwszym zdaniu, były doskonale znane Zdzisławowi Beksińskiemu. Chyba nie muszę przedstawiać jego osoby. Ale i tak wypada wspomnieć, że Beksiński bez wątpienia jest jednym z najwybitniejszych artystów. I mam na myśli tu skalę światową. Był, jest i będzie ikoną i inspiracją dla kolejnych pokoleń, które cenią sobie sztukę na najwyższym poziomie. Miałem to szczęście na początku lat osiemdziesiątych, że w moim domu rodzinnym sztuka, malarstwo, muzyka, połączona z podróżami, pełniły bardzo ważną rolę. Pozwoliło mi to nasiąknąć ciekawością świata i sztuki, co dla mnie jest spójną całością. Dzieła Beksińskiego początkowo mniej znane, później coraz śmielej goszczące w świecie kulturalnym, były dla mnie, młodego chłopca czymś nadzwyczajnym. Są do dzisiaj. Poziom nieosiągalny, poziom nie z tego świata. Wizje tak niesamowite w swojej oryginalności, że do dziś zadaję sobie pytanie, jak bogate wnętrze jest potrzebne, by tworzyć coś tak pięknego w formie wizualnej i w treści . To cecha największych artystów.
Na moje postrzeganie świata miały wpływ liczne podróże, niezliczone pochłonięte marynistyczne książki, morski klimat Sopotu lat 80-tych, w którym się wychowałem, oraz własnie obrazy i fotografia Beksińskiego. Dodać tu trzeba również audycje w radiowej Trójce prowadzone przez Tomasza, jego syna. To było coś szokująco wręcz obezwładniającego. Jego sposób mówienia o muzyce, wybór tematyki, wrył się we mnie już na zawsze. Warto tu przypomnieć, że był współautorem takich audycji jak „W tonacji Trójki”, czy „Muzyczna poczta UKF”. Jego wiekopomnym dziełem była „Trójka pod księżycem”. Wiele bym dał by znów móc cieszyć się taką magią płynącą z głośników ojca, marki znamienitej – Unitra. Nie ten czas już, nie ta rzeczywistość, próżno szukać takiej romantyczności i wrażliwości w świecie obecnych mediów. Odnajduję ją tylko w twarzach i głosach dziennikarzy starego pokolenia.
Krótko podsumowując, Beksiński – ojciec, pomógł mi ukształtować moją wyobraźnię i wrażliwość na obraz, Beksiński – syn, pomógł mi stać się człowiekiem wrażliwym na dźwięki. Obaj skłonili mnie do tego by uważnym być na swoje wnętrze. Dziękuję.
Stąd pomysł tego wpisu, by przedstawić część wypowiedzi Artysty na swój temat. Są niezwykle ciekawe, pokazują jakim był naprawdę. Polecam wszystkim liczne publikacje na jego temat. Dla tych, którzy są mniej lub bardziej wrażliwi na sztukę, są to pozycje bardzo ciekawe. Kto wie, czy nie obowiązkowe. Nie będę przytaczał tu faktów z życia Artysty, jego biografii, każdy bez trudu może się z nią zaznajomić. Natomiast to co jest trudniej dostępne to właśnie wypowiedzi Beksińskiego, w których nakreśla swój autoportret.
Cytaty pochodzą z książki „Zdzisław Beksiński” aut. Tadeusz Nyczek, 1989r. Obraz z okładki pochodzi z 1991. Wikipedia,-> link, licencja CC-BY-SA 3.0 -> link
(…) zajmowałem się fotografiką jakieś dwadzieścia lat temu i rzuciłem ją. Uznałem, że nie posiadam tego typu wyobraźni, którą powinien mieć fotograf. Musi on być otwarty na rzeczywistość i dostosowywać swój punkt widzenia do tego, co istnieje. Ja natomiast byłem otwarty tylko na swoje wnętrze Wymyślałem każde ujęcie z użyciem rekwizytów i ludzi, po czym dopiero sięgałem po aparat. Po tych próbach postanowiłem raczej namalować to, co wymyśliłem, niż robić fotografię.
„Świat Zdzisława Beksińskiego” rozmowa Iwony Rajewskiej
Każdy ma jakąś tam drogę dojścia i w pewnym momencie wybiera to, co jemu najbardziej odpowiada. W moim przypadku było to dochodzenie po pewnej krzywej do tego, co pewnie od początku stało na końcu tej drogi. Odmienne stylistycznie rzeczy, które robiłem, wynikały z tego, że byłem wtedy młody i w dużo silniejszym stopniu zależny nie od tego co bym robić chciał, ale od tego, co robić wypadało. A wypadało wówczas być takim, jakim właśnie byłem. To znaczy naśladowałem, dostosowywałem się do wzorców, które w tym czasie w sztuce panowały. Nie chciałem być poza falą, to chyba typowe dla każdego.
„Nie cierpię wystaw! rozmowa Elżbiety Dzikowskiej
Co do potrzeby malowania, to jak wszystkie inne potrzeby, jest ona pozbawiona motywacji. Jeżeli jesteś głodny, to jesz dlatego, że jesteś głodny, a nie dlatego, że niejedzenie zaszkodzi ci na zdrowiu. To samo jest z malowaniem. Każda próba definiowania prowadzi do tautologii, motywacja zaś nie ma znaczenia imperatywnego i jest dopisywana ex post. Oczywiście, jak już nieraz mówiłem, nie musiałbym koniecznie malować, mógłbym ( gdybym się kiedyś tego nauczył) pisać muzykę, lub robić filmy.
Nie to jest ważne, co się ukazuje, lecz to, co jest ukryte… Jeszcze inaczej: ważne jest to, co ukazuje się naszej duszy, a nie to, co widzą nasze oczy i co możemy nazwać. Wydaje mi się, że to pierwsze można próbować przekazać za pomocą sztuki, szukając po omacku takiej wizji, obrazu, kombinacji dźwięków, który nagle wytwarza w nas samych jakby słabe echo tych momentów, w których dane nam było doznawać w sobie tego co nienazwane. Najpełniej realizuje się to w muzyce z przełomu XIX i XX wieku, która – wydaje się – najlepiej rozumiem i najsilniej przeżywam…
„Odnaleźć w sercu i pod powiekami” rozmowa Henryka Brzozowskiego
W zasadzie lubię muzykę (…) przede wszystkim (…) smutną, tragiczną, patetyczną, potężną, melancholijną, neurasteniczną wreszcie, a nawet groteskową, nie cierpię wręcz muzyki pogodnej, wesołej, pełnej werwy i humoru, lekkiej, żartobliwej, ludowo-skocznej i tak dalej, nic na to nie poradzę, nie muszę się chyba tłumaczyć przed tobą z własnych gustów, sam ich zresztą nie rozumiem. Poza tym bardzo lubię też muzykę ostrą, rytmiczną, stereotypową, dawniej był to jazz, od wielu lat jest to muzyka pop, a szczególnie stereotypowe grupy heavy rocka i hard rocka.
„Sztuka jako odcisk palca” rozmowa Waldemara Siemińskiego
Obraz malowany jest bardzo długo. W czasie malowania nastrój zmienia się wielokrotnie i to niezależnie od tego, co jest malowane, a raczej – w zależności od tego jak idzie praca. Muzyka stanowi rodzaj playbacku, idącego niejako swoim własnym torem. Jeżeli fragmenty „Psalmu Schmitta przypomną mi trzecią symfonię Szymanowskiego, to jako następnej płyty słucham właśnie tego utworu, a jego statyczność może spowodować sięgnięcie po Pendereckiego… Jeśli rano mam się obudzić lub mam nastrój, mogę przez parę godzin słuchać skrajnie stereotypowego disco. Bez muzyki – w taki lub inny sposób angażującej i wypełniającej nudny czas malowania – nie umiem pracować. Ale też nie odczuwam chęci ilustrowania czegokolwiek. Jeżeli są tu jakieś związki, to raczej dotyczą – powiedzmy- muzycznego traktowania tego, co nazwałbym wyrazem obrazu.
„Znaczenie jest dla mnie bez znaczenia” rozmowa Zbigniewa Taranienki
(…) nie jestem producentem nastrojów na zawołanie i za pomocą środków malarskich. Pragnę wyrażać tylko taką gamę nastrojów, która jest mi bliska.Inne nastroje niech sobie odtwarzają inni, skoro mają na to ochotę. Jest to odpowiedź na często stawiane pytanie „a dlaczego to takie ponure?” lub „o wiele łatwiej namalować obraz ponury od pogodnego”. Otóż najprawdopodobniej jestem człowiekiem ponurym, skoro tak oceniane sa moje obrazy, malowanie zaś czegoś tylko dlatego, że jest do namalowania trudniejsze, od tego co wynika z mej duszy, uważam za całkowity idiotyzm.
„Sfotografować sen” rozmowa Jana Czopika
Koszmarna wizja świata? A cóż to jest świat? należałoby o to zapytać starca nad grobem lub człowieka ze zmiażdżonym kręgosłupem, umierającego w szpitalu, lub polityka w okresie zagrożenia wojną – za każdym razem otrzymalibyśmy inną wersję słowa „świat”. W tym sensie i ja mam swój własny świat, który – o ile go namaluję – może w Pańskich oczach uchodzić za koszmar. podobnie dyskoteki jedni uważają za przybytek piekielny, inni za bramy raju. Podkreślam jedno: to co maluję, jest przede wszystkim moim duchowym autoportretem. Nie ma się to w żadnym stopniu do tzw. świata zjawisk obiektywnych. Są to obrazy do oglądania, a nie do interpretacji słownej, podobnie jak muzyka jest do słuchania, a czekolada do jedzenia. Zna Pan na pewno te wszystkie komunały, które od lat wypisuje się o muzyce Beethovena. Że w piątek i Appasionacie słychać pukanie losu do drzwi, że w Andante z czwartego koncertu fortepianowego mamy rozmowę duszy z Bogiem: teraz dusza, a teraz Bóg, teraz znowu dusza, a teraz znowu Bóg, słowo daję, robi się z tego rzecz równie śmieszna jak komiks Mleczki. Albo ten los pukający do drzwi! Jeżeli puka, to chyba jest to los antropomorficzny: nosi marynarkę, prawą ręką puka, a w lewej trzyma kapelusz, który zdjął by mu nie przeszkadzał w słuchaniu muzyki i w pukaniu w odpowiednich momentach i do taktu…I właśnie tego wymaga się ode mnie? Bym sam spaskudził swoje obrazy egzegezami tego typu, sporządził „sennik egipski” znaczeń : moralnych, politycznych i ogólnohumanistycznych? Ponumerował i poustawiał w dwuszeregu: dobro i zło, mądrość i głupotę, wzniosłość i trywialność, do dwóch odlicz… Będzie to właśnie owa powszechna artylukacja, której obawiam się gorzej niż zarazy, która każde przeżycie duchowe, naprawdę wielkie ściągnie do poziomu zupełnego prostactwa.
„Odnaleźć w sercu i pod powiekami” rozmowa Henryka Brzozowskiego
(…) „powiedzieć coś przez coś”. Widzi Pan we śnie człowieka, który ma zamiast głowy kawałek żywego mięsa, ten człowiek lezy na ziemi i wrasta w ziemię, i równocześnie z panem rozmawia, pan mu pomaga wnikać w ziemię, bo przydeptuje go pan w trakcie tej obojętnej rozmowy nogą( streszczam panu jeden z dzisiejszych snów). Ta sytuacja nie wytwarza w panu ani zdziwienia, ani przerażenia, jest to zwyczajny sen i wszystko w nim wydaje się zwyczajne i codzienne. Dopiero po obudzeniu, po przeanalizowaniu szczegółów zauważa pan, że wszystko w tym śnie było dziwne i byłoby przerażające, gdyby spotkało to pana na jawie. to nazywam „bezpośrednim mówieniem snu”. Jest to wizja dosłowna, ale zarazem krew nie jest tu krwią, ból bólem, zbrodnia nie jest zbrodnią, a protestować nie ma przeciw czemu, bo równie bezsensowne byłoby protestowanie przeciw temu, że pada śnieg.
„Sfotografować sen” rozmowa Jana Czopika
Nie posługuję się nigdy w moich obrazach żadnymi „środkami”. Maluję je całkowicie naiwnie, podobnie jakbym fotografował własne sny. Pomysły przychodzą mi do głowy w ułamku sekundy i nie widzę żadnego powodu po temu, by je oceniać jako mądre, głupie, moralne, niemoralne, budujące lub destrukcyjne.One są po prostu tożsame ze mną, a ich realizacja jest wynikiem wewnętrznej potrzeby. Oczywiście nie sądzę, że taki sposób zachowania jest czymś szczególnie chwalebnym, ale również nie widzę powodu, bym miał się go wstydzić, podobnie jak nie wstydzę się koloru włosów czy rozmiaru obuwia. Nie przestanę przecież być tym czym jestem.Tożsamość zawsze wydaje mi się ważniejsza, a szczerość lepsza od kłamstwa i maski. Otóż moją wadą jest, jak to się tradycyjnie określa, „bluszczowatość”. I w związku z tą wadą wymagają ode mnie, bym na wystawy wyodrębniał całościowe zestawy :jednolite stylowo”, by nie było galimatiasu etc. Wywalczyć sobie prawo do lekceważenia stylu. Jeżeli jestem mieszaniną pierogów i marcepanu, jeśli jestem tutti frutti, to niechże do cholery odzwierciedli się to w moich obrazach. Najważniejszy jest bowiem fakt, iż :jestem taki jaki jestem. To jedyny fakt, jakiemu potrafię dać świadectwo, a właściwie prawa takiego jeszcze nie zdobyłem. Umysły naszych świadomych i wykształconych odbiorców są pokratowane, a tworzymy dla nich, więc nie możemy ich zupełnie lekceważyć, musimy ich sobie wychować.Chodził mi po głowie pewnego czasu pomysł takiej filmowej farsy, zabawnej i bezproblemowej w stylu Pierre Etaix, która na dwie minuty przed końcem zamienia się w konkretny, namacalny dramat. Wkracza jakiś tam Fortynbras, rozstrzeliwuje mężczyzn, morduje dzieci, gwałci kobiety, na końcu zostaje tylko wypalone miejsce akcji i jakieś tam Neue Ordnung i napis Koniec.(…)Dlaczego ja z popołudnia muszę być wierny sobie z rana? Dlaczego wystawa ma być w jednym stylu, skoro jestem zlepkiem?
„Warsztat” z listów do Jarosława Markiewicza
Potrzeba określenia czegoś jako kicz jest mi w ogóle obca. Z pozycji, z której patrzę na twórczość, kicz nie istnieje. Owoce twórczości są dla mnie tym doskonalsze,im bardziej określają jednostkę, która je wydała. Są czymś, co porównałbym do odcisków palców. o ile zarzuci się estetykę, wtedy nie ma już odcisków palców estetycznie lepszych lub gorszych. pozostaje tylko świadectwo tożsamości. Nie oznacza to rzecz jasna, iż z każdym, kto zostawia po sobie odciski palców, spędziłbym chętnie roczny urlop na bezludnej wyspie, czasami pięciominutowe spotkanie w tramwaju mogłoby być już zbyt męczące, niemniej podobne wartościowanie ma już charakter wyłącznie towarzyski. Podobnie jest zapewne z określeniem kicz dla estetów. To co dla jednych jest kiczem, dla innych nie jest. Cóż warte jest określenie będące zaledwie inwektywą?Zdaję sobie sprawę, że pytanie, które zadałeś, ma swój podtekst: można się domyślać, że z punktu widzenia obiegowych sądów moje obrazy mogą uchodzić za świadome posłużenie się kiczem, a ja za entuzjastę tzw. estetyki kiczu. Zapewniam cię, ze nic z tych rzeczy.
„Sztuka jako odcisk…” Rozmowa Waldemara Siemińskiego
Mam pod powiekami wygląd obrazu i sposób, w jaki ma być położona farba: chciałbym, by obraz był iluzją jakiejś wyobrażonej rzeczywistości, a zarazem, by materia malarska nie była zbyt wylizana. Działalność pana Boga może być obserwowana z dowolnej odległości i pod dowolną lupą; nawet mikroskop elektronowy nie stawia granicy, za którą nic już się nie znajduje. W stosunku do wylizanego obrazu już dwukrotna lupa przynosi drastyczne rozczarowanie. Pod spodem jest tylko farba. Jego dokładność zwraca się w moim odczucia jakby przeciw niemu: im dokładniejszy, tym bardziej odsłania swe ubóstwo. Jakże bogate są obrazy Turnera. Oko i umysł widzą tam więcej, niż można to udowodnić w sposób merytoryczny. Ale może to ja się łudzę, a inni nic nie widzą, tylko farbę?
„Znaczenie jest dla mnie bez znaczenia” rozmowa Zbigniewa Taranienki
Wiele moich zastrzeżeń wobec własnych obrazów wynika z przyczyn pozaartystycznych, między innymi z ciasnoty tego pomieszczenia. Muszę malować na określonych formatach: o takiej samej z reguły długości i szerokości, mniejsze formaty mają dłuższy bok taki sam, jak krótszy większych formatów, żeby można było je pakować do takich samych skrzyń. Robi się fabryka, która mnie samego irytuje. Najchętniej malowałbym każdą rzecz zupełnie inaczej, na innym tworzywie. Ale wymagałoby to miejsca na składowanie. tu ledwie jest miejsce żeby usiąść. Potrzebowałbym specjalnych sztalug, więcej przestrzeni, w ogóle życia na większym luzie, a tego prawdopodobnie mieć nie będę, przynajmniej w tym życiu.
„Nie cierpię wystaw! rozmowa Elżbiety Dzikowskiej
Mówi się, że człowiek szuka prawdy, ale od wielu lat wydaje mi się, że człowiek wcale nie szuka prawdy, lecz nieustannie mówi na ten temat. Prawdę to my wszyscy doskonale znamy, ale nie możemy jej przyjąć, bo ona jest nie do przyjęcia. My szukamy w rozpaczliwy sposób kłamstw, które by prawdę nieco rozwodniły, nieco stonowały, lub też w ogóle zasłoniły, tak aby ukazywała się nam jedynie w godzinie śmierci. Sztuka jest jednym z tych pięknych kłamstw i chyba nie jest niczym więcej.
„Sfotografować sen” rozmowa Jana Czopika
Wolałbym nie rozstawać się z obrazami, to znaczy, że gdybym był milionerem, lub miał za co żyć, to na pewno żadnego obrazu bym nie sprzedał. Nie lubię tego czynić, szczególnie, że obrazy rzeczywiście rozchodzą się w sposób bezimienny, jeżeli idzie o ich posiadaczy.Nie wiem do kogo i gdzie…te obrazy gdzieś ostatecznie egzystują, ale ja nie wiem czy je kiedykolwiek ktokolwiek odnajdzie. Chciałbym więc, by broniły się same przed strychem lub śmietnikiem za lat kilka czy kilkanaście, gdy zmieni się generacja właścicieli lub ich upodobania. Wydaje mi się, że jeżeli w jakimś obrazie widać sumę włożonej w niego pracy, to jest to jedynie częściowy gwarant szacunku, jakim się go otacza.Ale może to jedno więcej złudzenie? W warunkach polskich jest to na pewno złudzenie: nic tu nie cieszy się mniejszym szacunkiem niż praca – po prostu nikt nawet tego nie dostrzega. Mówimy jednak o zagranicy. W Polsce dla odmiany może będzie moich obrazów bronić nazwisko, które już w pewnym stopniu sobie wyrobiłem. Może to zresztą wszystko złudzenia? W sumie jest to dosyć przykre i staram się najlepsze obrazy lokować w takich miejscach, które są mi znane: u przyjaciół, w muzeum w Sanoku, u siebie w pracowni. Ale to: co jest lepsze, a co gorsze -to jest tak nieuchwytne…
„Zdzisław Beksiński” rozmowa Zbigniewa Wawszczaka
Nie za bardzo umiem korzystać z przedmiotów innych niż ściśle użytkowe. Jak pan widzi, w całej pracowni nie ma ani jednego przedmiotu – nawet drobiazgu, który miałby znaczenie ozdobne.Wiązki kabli, szeregi przełączników, taka fabryka obrazów. Przed kilkoma dniami kręcono tu film dla Wytwórni Filmów Oświatowych. Twórcy filmu znający mnie jedynie z obrazów, spodziewali się zastać w scenerii złożonej z pajęczyn, starych zegarów, lamp magicznych i świeczników jakiegoś dziewiętnastowiecznego demona, takie skrzyżowanie Liszta i Towiańskiego, tymczasem drzwi otworzył im stereotypowo wyglądający facet, a zegar w domu był tylko jeden i to na dodatek elektryczny. Byli cholernie rozczarowani, bo nie było czego filmować. Regały „Białystok” z „Emilii”
„Sfotografować sen” rozmowa Jana Czopika
Właściwie nie lubię słuchać opinii na temat moich obrazów ani rozmawiać na ten temat. podobnie nie lubię wypowiadać opinii na temat czyichś obrazów, a jeśli już tak robię, to – półgębkiem, w sposób zakamuflowany… Jestem chyba człowiekiem – jakby to powiedzieć – oschłym, lub raczej nieśmiałym, który obawia się, że jakaś pochwała mogłaby być odczytana jako nieszczery komplement, więc woli jej nie wypowiadać wcale. Z kolei stosunek do własnych prac jest u mnie podszyty nerwicą. Zarzuty pod ich adresem uważam najczęściej za bezsensowne, pochwały za równie bezsensowne, a na dodatek nieszczere. Rzadkie, celne zarzuty w niczym mi nie pomagają, a tylko potęgują stan nerwicy – sam przecież widzę te błędy. Jeśli są mi wytykane, wnioskuję, że są oczywiste dla wszystkich. Nie popełniłem tych błędów z wyboru, zawsze staram się malować najlepiej jak umiem, a więc – cóż pomoże babranie się we wrzodzie? Jest tylko przyczyną irytacji. Z podobnych przyczyn nie chodzę na wystawy, ale jeśli już jestem, to każdy obraz oglądam długo i z udawanym skupieniem, bo myślę, że może gdzieś za filarem, tej prawie pustej sali stoi autor i obserwuje mnie. I sprawię mu przykrość, jeśli będę oglądał zbyt krótko. Więc stoję i stoję przed tym, co mnie nic nie obchodzi. Wyobrażam sobie, że ktoś tak samo męczy się przyszedłszy do mnie do domu…
„Znaczenie jest dla mnie bez znaczenia” rozmowa Zbigniewa Taranienki
Na architekturze uczyłem się rysunku. I nigdy nie osiągnąłem z tego przedmiotu więcej niż dostateczny z plusem. Mieliśmy dwanaście godzin na akt. Robiłem to w 3 kwadranse, a potem leciałem do kina. A czy Akademia uczy malować? Miałbym poważne wątpliwości. Akademie od wielu lat uczą tego, czego nauczać nie sposób, mianowicie wrażliwości artystycznej.Absolwent Akademii nie wie natomiast jak gruntować, jakie farby z jakimi wolno mieszać, a jakich z jakimi – nie. Nie wie właściwie nic z tego, co jest wiedzą przekazywalną i co winno być przekazane, wie natomiast – ale z drugiej ręki – prawie wszystko o tym co jest nieprzekazywalne. Jako perfekcjonista zamęczałem wszystkich znanych mi osobiście absolwentów Akademii w sprawach warsztatu i nie dowiedziałem się niczego, przeczytałem wszystkie dostępne i sprzeczne ze sobą podręczniki technologii malarskiej, wreszcie spartoliłem bezpowrotnie szereg obrazów własnych, stosując niewłaściwa technikę malowania. Czy nie partolę tak nadal – czas wykaże. U nas w Polsce jednak nie ceni się perfekcjonizmu, być może wynika to z narodowego lenistwa. Chyba wszyscy jesteśmy zbyt leniwi, jeżeli chodzi o długotrwałą systematyczną pracę.
„Dla siebie czy dla ludzi?” rozmowa Krystyny Nastulanki
Sorry, the comment form is closed at this time.