Poradnik fotografia fotomontaż grafika – czy to ma jakikolwiek sens ? Myślę, że owszem, ma. Często słyszałem pytania od osób oglądających moje zdjęcia: „jak to się robi?”, „a jak zrobiłeś to i to?” Przyznać muszę, że trudno jest udzielać odpowiedzi, gdyż proces tworzenia jest niezwykle złożony. Zaczynałem swoją przygodę z fotomontażem przed epoką Youtube’a, więc nie miałem dostępu do setek bardzo przydatnych i popularnych obecnie video-tutoriali. Przyszło mi samemu zgłębiać tajniki każdego z narzędzi i na własnych błędach uczyć się ich działania, partoląc – mówiąc wprost – wiele prac. Nie mogę w to wprost uwierzyć, jak banalnie łatwy stał się obecnie dostęp do takiej wiedzy. Nie trzeba być studentem ASP, lub politechniki, by zgłębiać tajniki fotografii, fotomontażu, fotomanipulacji, czy też grafiki komputerowej. Obecnie w sieci można odszukać wiele poradników, poruszających kwestie praktyczne, pokazujących jak korzystać z poszczególnych narzędzi szybko i efektywnie. Ja w tym miejscu chciałbym pokazać Wam coś innego – jak zadbać o pomysł, oraz jak wygląda start danego projektu.
Fotomontaż to nie tylko technika , to także, albo przede wszystkim pomysł. Bez choćby wstępnej wizji – co chcemy pokazać, ciężko będzie nam stworzyć przykuwający uwagę obraz. Ba, a może to nie tylko zabawa? Może chcielibyśmy w nim zawrzeć coś ważnego? Przesłanie? Nasze spojrzenie? Wiem, że początkowy pomysł może dość mocno, albo i całkowicie ewoluować w trakcie pracy. Mimo wszystko wstępna, startowa idea jest nieodzowna. Oprócz nienagannej techniki, potrzebujemy także przygotowania odpowiednich materiałów. Pewnie, są zdjęcia stock’owe, darmowe, płatne, lepszej jakości, czy też gorszej, co czyni cały ten proces łatwiejszym. Jednak nie o to w tym chodzi. Nic nie daje takiej satysfakcji, jak zebranie materiałów samemu i stworzenie całej pracy tylko na bazie własnych zasobów. Wydaje się oczywiste, ale bywa różnie. Często czas jest naszym wrogiem. Owszem, w moim przypadku zdarzało się i zdarza nadal skorzystać, z tzw. stocku, gdy wiem, że dany element jest mi pilnie potrzebny, a jest i będzie dla mnie niemożliwy do zdobycia. Zdarzają się takie sytuacje często, zwłaszcza w przypadku prac na zamówienie. Natomiast w twórczości własnej, gorąco namawiam w miarę możliwości do poszukiwania i zbierania podstaw samemu. Staram się iść tą drogą samodzielnego zbierania materiału, a wspomagać się stock’iem tylko gdy jest to konieczne dla ukończenia pracy. Nie jest to łatwe, ale nikt nie mówił, że będzie.
W tym miejscu taka mała dygresja z mojej strony: nie myślcie, że to zawsze tak jest, że najpierw pomysł całymi dniami kiełkuje w myślach, następnie chodzę niestrudzenie i zbieram materiały, dojrzewam wewnętrznie do opowiedzenia tej historii, aż w końcu siadam i robię długimi nocami. Bardzo często wygląda to po prostu strasznie zwyczajnie: wino, papieros i przysiadam do zbiorów zdjęć, przeglądając je i dopiero wówczas kiełkuje mi myśl, że przykładowo z tych czterech ujęć, albo sześciu, zrobię coś fajnego, a z tych zdjęć wytnę to i owo. Niektóre prace są bardziej przemyślane jeszcze przed ich powstaniem, inne rodzą się spontanicznie na ekranie, ewoluując mniej, lub bardziej radośnie w różnych kierunkach. Niektóre powstają w parę godzin, na niektóre potrzebuję paru tygodni.
W tym artykule przedstawię Wam jedną z moich prac, którą zatytułowałem, może niezbyt górnolotnie, ale myślę, że dość trafnie: „Duchy”. Motywem przewodnim, był Pomnik Martyrologii Dzieci w Łodzi, Pęknięte Serce, w Parku im. Szarych Szeregów. Pomnik znajduje się na terenie dawnego obozu dla dzieci od 2 do 16 roku życia, wyodrębnionego z łódzkiego getta, w czasie II Wojny Światowej. Wychowywałem się w Sopocie i w Łodzi, pomieszkując właśnie bardzo blisko tego pomnika. Od zawsze był dla mnie szczególnie bliski, stąd w końcu, po latach zrobiłem ten fotomontaż. Ileż to razy przechodziłem obok i myślałem : muszę w końcu się za to zabrać. Nic mnie bardziej nie irytuje jak odkładanie czegoś na przyszłość. W przypadku fotomontażu, zdarza się, że pierwszy pomysł, który często jest najlepszy, gdzieś ucieka, ginie w czeluściach kosza na śmieci na pulpicie mojego mózgu, gdy nie zabiorę się do pracy od razu. Polecam spisywanie pomysłów, lub ich mniej lub bardziej dobre szkicowanie na szybko, by nie uciekły w kosmos. Sprawa ma się jeszcze gorzej w przypadku fotografii. Zawsze gdy nie mam ze sobą aparatu, zobaczę, lub poczuję coś, co jest ulotne i obowiązuje tylko tu i dzisiaj, w tym momencie. I nie ma co sobie powtarzać, przyjdę jutro, zrobię jutro, przecież będzie tak samo. Otóż nie istnieje taka możliwość w czasoprzestrzeni, że będzie tak samo. Jutro, to nie dziś. To co czujesz i zauważasz dziś, ma się nijak do tego co poczujesz i zauważysz jutro. Wiele razy złapałem się na tym, że kolejnego dnia, w tym samym kadrze, w tym samym miejscu nie widziałem już nic. Nie czułem nic. A to wielka strata dla mnie i ewentualnych dalszych dziejów tego kadru. Bo obraz i przesłanie rodzi się właśnie z czucia chwili.
Wracając do „Duchów”, zanim pokażę Wam, różnicę pomiędzy zdjęciem wyjściowym a gotowym montażem, należy się w tym miejscu odrobina historii.
Do obozu w Łodzi, na podstawie wyroków niemieckich sądów, kierowano młodocianych głównie ze Śląska, Zagłębia Dąbrowskiego, Wielkopolski, Pomorza, Mazowsza, a także z Łodzi i terenów rejencji łódzkiej. Trafiały tu bezdomne dzieci zatrzymane na ulicach, drogach i dworcach kolejowych, osierocone w wyniku zabicia bądź wywozu rodziców na roboty do Niemiec lub do obozów koncentracyjnych czy więzień. Osobną grupę stanowiły dzieci członków ruchu oporu i więźniów politycznych skazanych przez nazistowskie sądy. Tutaj zostały przywiezione dzieci z Mosiny i Poznania rodziców aresztowanych za działalność antyfaszystowską osób skupionych wokół dr. Franciszka Witaszka. W obozie przebywały również dzieci Świadków Jehowy. Do obozu kierowano również dzieci Polaków wysiedlonych z różnych regionów Polski m.in. z terenów Zamojszczyzny, (dzieci Zamojszczyzny).
Do obozu trafiały dzieci od 2 do 16 lat, a nawet niemowlęta. Po ukończeniu 16 lat małoletnich więźniów kierowano do pracy przymusowej na terenie Niemiec.
Najczęściej podawanym powodem kierowania do obozu było „wałęsanie się”. Na tej podstawie niemieckie władze okupacyjne mogły umieścić w obozie jakiekolwiek polskie dziecko spotkane na drodze. W uzasadnieniu skierowań do obozu podawano również inne powody: nielegalnie nabył karty żywnościowe, ojciec na robotach w Rzeszy, matka w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu, kradnie z innymi dziećmi owoce w ogrodach, zwłaszcza obywateli niemieckich;
Wszystkie uwięzione tu dzieci, w wieku od 8 do 16 lat, musiały pracować w warsztatach funkcjonujących na terenie obozu , ponadto wykorzystywano młodocianych więźniów do rozbudowy obozu.W obozie chłopcy wyrabiali buty ze słomy, koszyki z wikliny, paski do masek gazowych. Dziewczynki pracowały w pralni, kuchni, pracowni krawieckiej i w ogrodzie. Pracę administracja nagradzała skromnym wyżywieniem. Dzieci otrzymywały na śniadanie kromkę suchego chleba i kubek czarnej kawy bez cukru, na obiad zupę z ziemniaków w łupinach lub z brukwi, bez tłuszczu, a kolacja była powtórzeniem śniadania.11 grudnia 1942 roku do obozu przybył pierwszy transport. Przez obóz do 18 stycznia 1945 przeszło, według różnych szacunków do kilku tysięcy dzieci.Ze względu na narzucony na dzieci w obozie obowiązek niewolniczej wręcz pracy, a także głód, surowe kary cielesne i choroby, młodzi więźniowie byli po kilku miesiącach doprowadzani do kompletnego wyniszczenia.
Mycie odbywało się na dworze pod pompą bądź w miednicach, niezależnie od panujących warunków atmosferycznych. Zarówno mycie mydłem (które można było otrzymać wyłącznie w paczkach z domu), jak i zmiana bielizny należały do rzadkości. Do wiosny roku 1944 nie było na stałe czynnej łaźni ani pomieszczeń do parowania zawszonej odzieży. Bez względu na to, wszy i brud wśród więźniów były karane chłostą bądź pozbawieniem posiłku. Najgorsze warunki sanitarne panowały w budynku nr 8, gdzie umieszczane były dzieci moczące się w nocy. Z początku za moczenie się stosowano kary, jak również pozbawianiem sienników, a dzieci były budzone w nocy co dwie godziny. Kiedy to jednak nie pomogło władze obozowe uznały moczenie się za akt nieposłuszeństwa i wydzieliły dla tych „problematycznych” dzieci specjalny budynek. Dzieci z tego bloku spały na gołych deskach, które nie wysychając nigdy, gniły, a do dyspozycji miały wyłącznie koc, toteż spały w ubraniach i bieliźnie, a następnie w tej samej mokrej odzieży musiały pracować w ciągu dnia. Z powodu przykrego zapachu, więźniowie z bloku nr 8 pracowali cały rok na zewnątrz. Dzieci dostawały obrzęków do tego stopnia, że nie mieściły się w ubrania, a mimo to nie były praktycznie nigdy kierowane na izbę chorych. Z tego względu, śmiertelność była tu właśnie najwyższa.
Kierowniczka obozu dziewczęcego, Sydomia Bayer, tytułowana „Frau Doktor” lub pielęgniarką, ponieważ prowadziła obozowe ambulatorium. Sanitariuszem był Stanisław Mikołajczyk. Dzieci cierpiały najczęściej na zapalenie płuc, opon mózgowych, gruźlicę płuc, owrzodzenia na skórze, w jamie ustnej i gardle, szkorbut, krwawe biegunki, a nawet paraliż dziecięcy. W obozowym ambulatorium brakowało podstawowych środków opatrunkowych jak wata, bandaże, czy jodyna. Po zgłoszeniu się i zarejestrowaniu w księdze, chory dostawał baty od kierowniczki ambulatorium, a następną karę w swoim miejscu pracy za symulowanie choroby. Według wspomnień więźniów Bayer powtarzała, że dzieci mogą zdychać, najważniejsi są żołnierze na froncie…
Wystarczy… temat tak potwornie trudny, że przez wielu uważany za prawie nietykalny, naznaczony straszliwą historią. Dlatego dużo dłużej niż zwykle podchodziłem do mojej wizji tegoż miejsca. Pomnik ten, projektu Jadwigi Janus, odsłonięty w 1971 roku, upamiętniający tragiczne losy dzieci w czasie wojny, zasługuje na najwyższy szacunek. Postawiłem na wersje stonowaną, upiorną i nawiedzoną, bo tak odbieram to miejsce. Poniżej możecie zobaczyć zdjęcie wyjściowe, które zrobiłem bodajże w marcu, oraz efekt końcowy. Myślę że to zestawienie dość dobrze pokazuje na czym polega średnio-zaawansowany fotomontaż, oraz ile wymaga pracy by zmienić całkowicie normalny kadr, w coś zupełnie odrealnionego, wypływającego z myśli autora.
Zamysł był taki, żeby końcowy efekt podkreślał nie tylko upiorność tego miejsca, ale także by oprócz pomnika, dosadnym symbolem stały się duchy dzieci, które straciły w tym miejscu życie. Podczas montażu, jak to zwykle bywa, nasuwały się różne dodatkowe pomysły.Musiałem je tak nagiąć i zmodyfikować, by pasowały wizualnie do materiałów. Do końca nie byłem zdecydowany czy postawić na mocne zaakcentowanie energii wewnętrznej (życiowa energia pochłonięta przez czarne czeluście złamanego serca), czy zostawić po prostu postacie dzieci na tle pomnika, bez efektów specjalnych. Powstały jak to często bywa dwie wersje. Zdecydowałem się opublikować tę właśnie. Wyszła na jaw kolejny raz moja ogromna słabość do eksperymentowania z różnymi efektami, fraktalami i teksturami.
Inspiracją dla mnie był też bardzo popularny trend z XIX wieku oraz początku XX wieku, zwany Horsemaning – pozowanie do zdjęcia w taki sposób, aby wydawało się, że model ma ściętą głowę, a ona leży na ziemi lub jakiejś powierzchni obok głównego bohatera. Ten rodzaj fotografii był popularny w latach 20-tych XX wieku. Nazwa pochodzi od postaci Jeźdźca Bez Głowy, głównego bohatera krótkiej powieści Waszyngtona Irvinga. Technika ta ewoluowała w kierunku fotomontażu, który wówczas polegał na niezwykle dokładnym łączeniu zawartości kilku negatywów.
Z kwestii technicznych:
1. Do stworzenia tego obrazu, wykorzystałem 8 zdjęć i zamknąłem się w lekko ponad 30-tu warstwach. Czyli nie tak dużo, możemy zakwalifikować ten fotomontaż, jako dość prosty. Prace liczące kilkanaście, kilkadziesiąt elementów z różnych fotografii, łączące w sobie kilkadziesiąt, lub kilkaset warstw nie należą do rzadkości. Jestem gorącym zwolennikiem porządkowania wnętrza roboczego. Jeżeli jestem na 70% pewny, że niektóre elementy już nie będą podlegać edycji, łączę warstwy ze sobą, by zredukować ich ilość i zachować porządek.Wpływa to również korzystnie na wydajność. Zajęcie 20-tu gigabajtów pamięci komputera nie jest niczym nadzwyczajnym. Więc tym bardziej polecam zapisywanie i porządki na bieżąco. Jestem maniakiem utrzymania porządku, stąd to skrzywienie. Samochód, kuchnia, biblioteka, muzoteka, czy wreszcie podłoga w domu, to wszystko musi być nieskazitelnie czyste, bym mógł spokojnie spać. Podobnie wnętrze projektu musi być uporządkowane. Natomiast wszelkiej maści papierkologia, czy nazewnictwo plików, to jest coś z czym sobie całkowicie nie radzę.
2. Jak widzicie, wybrałem tonację czarno-białą. Mam do niej niewytłumaczalną logicznie słabość, szczególnie w przypadku portretów, ale nie stronię od niej także w przypadku fotomontażu. Przy okazji zapraszam miłośników tonacji mono do mojej galerii >> fotomontażu czarno-białego. >>
Wybór w tym wypadku był podyktowany nastrojem pracy. Można było iść w kierunku delikatnej poświaty sepii, ale nie jestem zbytnio jej entuzjastą. Niedawno wraz z przyjacielem zastanawialiśmy się, skąd ten pociąg do fotografii monochromatycznej. Czy to sprawa wieku? Wychowaniu się na fotografii analogowej, często czarno-białej? Dlatego jakoś darzymy ten styl sentymentem i do niego wracamy? Możliwe. Myślę, że czasami chodzi po prostu o subiektywne czucie obrazu. Patrzę na wersję w kolorze i czuję, że coś jest nie tak. Po przełączeniu w tryb monochromatyczny, spływa na mnie ulga. Choć tu zaznaczyć warto, że dużo lepiej jest tworzyć obraz czarno-biały od samego początku kreacji, przygotowując projekt w skali szarości, oraz wywołując plik RAW od razu na czerń i biel. Unikniemy wówczas znaczących spadków jakości, które się zdarzają przy konwersjach przeprowadzanych w końcowych etapach pracy.
3. Jak zwykle pracę zacząłem od przygotowania pustego dokumentu, o rozmiarze 60*60 cm przy 360 dpi, w skali szarości, w trybie przeźroczystym. Daje to plik o wymiarach 8500 px na 8500 px. Po kolei nakładając elementy i dopasowując je do uwielbianego przeze mnie kadru kwadratowego, doszedłem do punktu, w którym trzeba zawsze zająć się ujednoliceniem światła. I tu pojawił się pewien szkopuł. Znów stanąłem przed dylematem, czy dzieci mają być mocno uwidocznione, lekko jaśniejsze, czy ukryć je w cieniu. Dla lepszego odbioru pracy postawiłem na dość wyraźne kontrasty. W tym wypadku, dobrze się to sprawdziło przy wydruku.
Poniżej możecie zobaczyć jeszcze dwa moje fotomontaże, których inspiracją jest to właśnie, jakże ważne miejsce w Łodzi.
Dziękuję za uwagę i do usłyszenia.
Tomasz
Sorry, the comment form is closed at this time.